Do jubileuszowego 20 już poznańskiego maratonu przygotowywałem się dwa miesiące. Były to tygodnie naprawdę konkretnych treningów zarówno biegowych jak i ogolnorozwojowych.
Gdy termin zawodów zbliżał się coraz większymi krokami nie mogłem doczekać się tego pazdziernikowego przedpołudnia na poznańskich targach. Bogaty pakiet odebrałem już w piątek pędząc na luxtorpedzie przez całe Expo. Każdy zawodnik przed startem otrzymał numer startowy, koszulkę 4f,komin,mnóstwo przysmaków, materiałów reklamowych oraz coś do picia.
W sobotę będąc jeszcze na termach maltanskich z dzieciakami wizualizowalem sobie jak kolejnego dnia będę pędzić w koło jeziora i dalej przez Rataje i Hetmańską do mety.
W niedzielę do Poznania przyjechałem pociągiem gdyż ten sposób transportu był najrozsadniejszy. Po lekkim śniadaniu zjedzonym w domu, kawę piłem w pociągu słuchając motywujacej do walki muzyki. Byłem na maxa skupiony na czekajacej mnie walce z 42km dystansem oraz prognozowana słoneczną pogodą.
Cel był jeden. Od startu do mety biec równym tempem po 4min na kilometr. Niestety zamierzonego celu nie udało mi się osiągnąć. Chcąc osiągnąć wynik poniżej 2:50 musiałem zaryzykować i dać z siebie wszystko od początku. Albo wóz albo przewóz. Będzie dzień konia i się uda albo nie. No i się nie udało.
Na wspomnianej wcześniej Malcie zaliczyłem kilku minutowa przygodę w toju a później już tylko truchtalem do mety wiedząc, że sukcesu nie będzie. Dokulalem się do mety z czasem 3:08 przybijajac po drodze piątki z kibicami.
W niedzielne popołudnie poznański maraton mógłbym podsumować słowami piosenki ,,ile dałbym by zapomnieć Cię,,.
Natomiast teraz, gdy piszę ten artykuł (mamy poniedziałek) już wiem, że w najbliższym roku nie mam w planach startować na dystansie 42km i skupie się na poprawieniu wyników na dystansie o połowę krótszym i popracuje nad szybkością.
Potrzebuję na nowo zatesknic za tym romantyzmem, bólem, cierpieniem i radością z przebiegniecia maratonu z satysfakcjonującym mnie czasem na jaki chciałbym zapracować.
Wracając jeszcze do tytułu tej publikacji sprecyzuje, że z maratonem nie rozstaje się na zawsze, robimy sobie tylko małą separacje.